Zebranie się i wyjście na siłownie dzisiejszego dnia zajęło mi kilka godzin, nie dlatego, że byłam tak zajęta, lecz raczej z powodu robienia wszystkiego aby na siłownię nie iść. W wyegzekwowaniu wyjścia nie pomagały bolące po ostatnich ćwiczeniach mięśnie.
Bolące mięśnie to bardzo dobry powód aby nie iść na siłownię, prawda?
Genialnie, że się zgadzamy, dziękuję, że mogę na ciebie liczyć.
Wiedziałam, że dziś siłownia jest otwarta krócej, nie pamiętałam tylko do której…. Wydawało mi się że do 18:00 więc w pośpiechu wyleciałam z domu po 16:00. O godzinie 16:15 byłam już zwarta i gotowa do ćwiczeń jednak gdyby nie to, że zobowiązałam się do pisania bloga, nigdy bym na nią nie dotarła.

Wchodzę na „salę do ćwiczeń” a tam jak zwykle, jedna bieżnia zepsuta a druga na szczęście była wolna 🙂
Podbiegłam szybko, aby nikt mi nie zajął.
Na sali ćwiczyły już 2 młode dziewczynki i 3 mężczyzn co daje 6 osób na kilku m2. Panował ścisk, ludziom ciężko było ćwiczyć i dzielić się sprzętem, ale walić to – przecież to ich problem, ja miałam bieżnię <hahahahaha>
Godzina na bieżni dała mi ostro w tyłek. W tym czasie wizualizowałam, że ludzie z siłowni wychodzą i nikt nie dochodzi.
Zaliczyłam na bieżni ponad 5 kilometrów z czego przebiegłam w interwałach 1,5 km.
Interwały wyglądały następująco: 200 m, 200 m, 300 m, 400 m, 400 m.
Jestem z siebie dumna.
Wiem, że mogłam dać z siebie więcej, niestety płuca nie chciały mi się rozprężyć i nie panowałam nad oddechem, nie mogłam równomiernie i wystarczająco głęboko oddychać – myślę, że to z lenistwa i ostatniego zaniedbania.
Choć na siłowni ćwiczę z kolegą od lutego to jeszcze nie wróciłam do formy na tyle aby przebiec 5 km. Zdecydowanie potrzebuję ćwiczeń siłowych i uruchomienia mięśni.
Moje wizualizacje okazały się skuteczne, dziewczynki poszły a chłopaki zwolnili mi sprzęt, którego potrzebowałam, jupi!

Ćwiczeń fizycznych była godzina i piętnaście minut.
W czasie ćwiczeń wysiłkowych trudno mi podnieść puls wyżej niż rozgrzewka, ale tym razem coś się ruszyło. Z zadziwieniem dostrzegłam, że w czasie hip thrustów puls skoczył mi, aż do strefy Aerobowej i osiągnął nawet 139 ud./min. Tyle to ja osiągam głównie na bieżni.
Tym razem moje ciało uruchomiło metabolizm i spalało tkankę tłuszczową w trakcie ćwiczeń. Bardzo mnie to ucieszyło, ponieważ postanowiłam, że absolutnie nie będę robić czegokolwiek wbrew swojej woli, nie będę też powielać bredni o potrzebie deficytu kalorycznego aby chudnąć bo to są zwyczajne bzdury!
Ludzie udający w sieci tych „FIT” promują toksyczną dietę, piją colę zero z puszki i wmawiają wam, że toksyczna, napryskana pestycydami pomarańcza, która przejechała setki kilometrów z innego klimatu jest zdrowsza niż Polskie jabłko – poważnie? Przecież to jest żenujące.
Nie będę stosowała żadnej diety. Mam zamiar jeść to na co mam ochotę kierując się rozsądkiem i intuicją a jedyne wspomaganie to konstytucyjne receptury Tradycyjnej Medycyny Chińskiej (aby wzmocnić osłabione organy) oraz nutraceutyki (aby odżywić ciało).
Moje założenie na kolejne 40 lat życia to bycie szczęśliwym człowiekiem.
Czy ktoś z was widział szczęśliwego człowieka, który wszystkiego sobie odmawia? Ja nie widziałam.
Widziałam za to jakim koszmarem było moje życie kiedy najpierw musiałam sobie odmawiać ulubionych produktów spożywczych z powodu alergii, która ostatecznie była tak silna, że już nic nie mogła jeść. Moje ciało było ciągle napuchnięte i obolałe.
Gdybym tylko znała swój profil konstytucyjny wcześniej…. Mogłam się wyleczyć w ciągu kilku dni.
Kiedy zaczęłam się interesować „zdrowym trybem życia” przeszłam na weganizm a później z braku sił na wegetarianizm. Trwało to 6 lat. Wyniszczyłam swój organizm do cna. Nie miałam siły, energii, dobrego humoru ani siły przebicia. Resztki radości ulotniły się z mojej przestrzeni jakby życie w mnie umarło. I umarło.
Nigdy więcej nie będę na żadnej diecie.
Pierwszy raz w życiu, w tym roku, doświadczyłam jak ogromną przyjemnością jest jedzenie, jak wspaniałe uczucia ono wywołuje, jakie to cudowne zjeść coś co mi smakuje, co jest na prawdę pyszne.
Pierwszy raz w życiu doświadczyłam, że jedzenie to nie jest przykry obowiązek, że nie ma matki, która będzie mnie zmuszała do jedzenia a później lała i wrzeszczała na mnie za to, że nie zjadłam. Nikt mi nie powie „żryj” albo „wpierdalaj”. Nikt nie zabierze mi z talerza kanapek, które sobie przygotowałam. Nikt nie wypije mi ostatniej ilości mleka. Nikt nie zeżre mi tego co kupiłam dla siebie i włożyłam do szafki czy lodówki bo to jest moje.
Jestem dorosła i mogę żyć dokładnie tak jak chcę a chcę doświadczać życia jakiego przez pierwsze czterdzieści lat nie uświadczyłam.
Uważam, że jedyny dobry sposób odżywiania to odżywianie konstytucyjne a ono pozwala na jedzenie wszystkiego wskazując na produkty spożywcze szczególnie wartościowe dla nas. Co ciekawe organizm tak potrzebuje tego, że uwielbiamy je jeść.

Idę więc po swoje życie. Po życie dla siebie, gdzie to ja jestem ważna i to ja stawiam siebie na piedestale wszystkich potrzeb, wszystko jest zgodne ze mną i moim sercem.
Dość życia dla kogoś i na czyichś zasadach. Czas odzyskać własne życie i siebie.
Nie będę też stosowała sztucznych suplementów białka ponieważ w moim odczuciu jest to trucizna uszkadzająca nerki.
Aby aktywować i wzmocnić mięśnie wystarczy mi naturalne białko. Nie mam zamiaru wyglądać jak te laski, które nie wiedziały kiedy przestać i dorobiły się mięśni jak u faceta czy sześciopaka na brzuchu…. FUJ! FUJ! FUJ! Kobieta powinna wyglądać jak kobieta (choć rozumiem, że każda z nas inaczej to postrzega).
Ja dostałam idealne ciało od Boga, które zostało zniszczone przez brak wiedzy i wiarę w lekarzy.
Zawsze zastanawiałam się czy byłabym w stanie przywrócić w swoim ciele pełną sprawność… Niestety nigdy nie wytrwałam z ćwiczeniami tak długo aby się o tym przekonać. Nadal mnie to zastanawia….
Wiem, że do całego procesu należy podejść bez oczekiwań, ale z ciekawością: : „Ciekawe co będzie jeśli…” (…jeśli dam radę wytrzymać rok na siłowni?). Ciekawe jak będę się wtedy czuła? Ciekawe czy przebiegnę 10 km? Ciekawe czy podniosę 50 kg w hip thrustach? Czy będę ćwiczyła ręce 15 kg hantlami? Czy po przejechaniu 600 km wysiądę z auta bez bólu pleców? Czy pisanie tego bloga zmotywuje mnie aby wytrwać?
Dziś nie ma odpowiedzi na te pytania, cały rok przede mną. Czy dam radę? Czas pokaże.
Wracając do dzisiejszego dnia i ćwiczeń to nie wymyśliłam nic lepszego od tego co ostatnio. Dodałam do tego jedynie takie ćwiczenie, że: na atlasie gdy ćwiczyłam odwodzenie nóg do tyłu to zrobiłam jeszcze odwodzenie nóg jednym i drugim bokiem.
Nie robiłam przysiadów bułgarskich ani przysiadów z rozstawionymi stopami.
Po spędzeniu godziny na bieżni poczułam, ze spaliłam już wszystko co zjadłam, wiedziałam, że to nie dobrze i zaraz będzie mi słabo.
Dotrwałam do hip thrustów, które robiłam na końcu, był to również największy ciężar jaki musiałam wziąć w ręce tego dnia. W momencie podniesienia gryfa z talerzami dosłownie poczułam, że zassało mi resztę czegokolwiek co było jeszcze w żołądku i wyzerowało mi układ pokarmowy. Poczułam w tym momencie tak ogromny głód, że po zakończeniu ćwiczeń niemal zahaczyłam o bar z pysznymi hamburgerkami
Nie zjadłam hamburgera, nie dlatego, że sobie żałuję, lecz dlatego, że podjęłam decyzję, że zjem coś pysznego w domu 🙂
Zastanawiam się jak zaplanować trening w przyszłym tygodniu. Myślę, że już się rozruszałam więc czas na świadome planowanie ćwiczeń aby zacząć zauważać efekty 🙂
Pozdrawiam was bardzo serdecznie i życzę wam wytrwałości w waszych postanowieniach 🙂